Świadectwa
Pielgrzymka oczami pątników
"Zapytaj no dawnych czasów, które były przed tobą, zaczynając od dnia, w którym Bóg stworzył człowieka na ziemi, [zapytaj] od jednego krańca niebios do drugiego, czy nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to lub czy słyszano od czymś podobnym? Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywy? Czy usiłował Bóg przyjść i wybrać sobie jeden naród spośród innych narodów przez doświadczenia, znaki, cuda i wojny, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem, dziełami przerażającymi, jak to wszystko, co tobie uczynił Pan, Bóg twój, w Egipcie na twoich oczach? Widziałeś to wszystko, byś poznał, że Pan jest Bogiem, a poza Nim nie ma innego. Z niebios pozwolił ci słyszeć swój głos, aby cię pouczyć. Na ziemi dał ci zobaczyć swój ogień ogromny i słyszeć swoje słowa spośród ognia. Ponieważ umiłował twych przodków, wybrał po nich ich potomstwo i wyprowadził cię z Egiptu sam ogromną swoją potęgą. Na twoich oczach, ze względu na ciebie wydziedziczył obce narody, większe i silniejsze od ciebie, by cię wprowadzić w posiadanie ich ziemi, jak to jest dzisiaj. Poznaj dzisiaj i rozważ w swym sercu, że Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego. Strzeż Jego praw i nakazów, które ja dziś polecam tobie pełnić; by dobrze ci się wiodło i twym synom po tobie; byś przedłużył swe dni na ziemi, którą na zawsze daje ci Pan, Bóg twój."
Pwt 4, 32-40
Powyższy fragment z Pisma Świętego na pielgrzymce przesłała mi koleżanka. Napisała w smsie: "Słuchaj, właśnie robiłam namiot spotkania i" muszę Ci to przesłać. Nie wiem czemu. Nie jestem żadnym medium. Po prostu coś mnie tknęło ??. Dobrze ją tknęło. Była jeszcze jednym z ludzi, jednym ze znaków - nie jedynym - jakimi posłużył się Najwyższy, aby przemówić do mnie, trzepnąć mną porządnie w tej wędrówce do tronu Jasnogórskiej Pani.
Aby dobrze oddać to, co się wydarzyło i nadal dzieje po 29 PPP muszę zrobić pewne wprowadzenie. Ostatni rok, półtora roku, był czasem bardzo intensywnym. Nauka, wiele nowych znajomości, wiele stresów, wiele radości, problemy w domu? Normalne życie ? Gdzieś pośród tego ? starałam się, aby na jak najwyższym miejscu - Bóg i moja wspólnota. Właściwie wszystko było okej, mimo tego, że coraz częściej miewałam silne skoki nastrojów i coraz częściej kłóciłam się z bliskimi. Ale godziłam się z nimi, więc wydawało się, że wszystko jest dobrze, kiedyś przejdzie. Trwało to już dosyć długo, ponad półtora roku ? chwilami miałam wrażenie że odczuwam wszytko 3 razy mocniej niż inni ludzie i 3 razy bardziej wszystkim się przejmuję, 3 razy więcej płaczę, i w ogóle zaczynam popadać w jakąś nerwicę. Po maturze, w tym roku, bywały dni, że nie chciało mi się zwlec z łóżka, mimo tego, że był przy mnie mój chłopak, przyjaciele? Mama zaczęła w końcu podejrzewać jakąś depresję ;) teraz łatwo się do tego uśmiechnąć, wtedy sama myśl o psychologu czy psychiatrze przyprawiała mnie o drgawki, można powiedzieć, że na samą myśl o depresji wpadałam w stany depresyjne. Błędne koło. A jednak, udało się z niego wyjść.
Przed pielgrzymką, za radą spowiednika i za głosem własnych potrzeb (brak rekolekcji od dłuższego czasu), stwierdziłam, że moim głównym celem będzie otworzenie się na to, co mówi do mnie Bóg. Chcę być jak żyzna ziemia i chłonąć to, co ma mi do przekazania. Byle zdrowie pozwoliło, bylebym mogła razem ze wszystkimi iść, a Ty działaj. Modliłam się o to gorąco i Pan Bóg ? mówiąc naszym językiem ? nie kazał sobie dwa razy tego powtarzać? Uderzenie przyszło z najmniej spodziewanej strony ? od najlepszego kumpla.
Tu też przydałoby się wprowadzenie, kim on był dla mnie? Powiem tylko że był najlepszym, najcierpliwszym, najbardziej wyrozumiałym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Ja zaś byłam dla niego ? jak widzę coraz lepiej z perspektywy czasu ? najupierdliwszą, najbardziej obciążającą go swoimi problemami babą, która dostarczała mu pewnie najwięcej zmartwień, mimo wszelkiej radości płynącej z tej więzi.
Otóż jakbym przestała dla niego istnieć. Żyjemy sobie na pielgrzymkowym szlaku, ale oddzielnie ? i bez słowa wyjaśnienia. Oczywiście z miejsca zaczęłam cierpieć ponad normę i popołudnie w Czarnolesie spędziłam już na cichutkim pochlipywaniu w kościele. A potem było coraz gorzej. Ze zmartwienia tak osłabłam, że nie miałam siły iść, jeść zresztą też nie miałam siły ? samobójstwo jeśli chodzi o pielgrzymkę... Właściwie już miałam wracać. Włączył się stały instynkt ucieczki i przeświadczenie, że nie dam sobie rady. Coś w stylu: "Sorry, Panie Boże, ja wiem, że Ty wszystko możesz, ja wiem, że to na pewno dokądś prowadzi, ale nie wytrzymam. Jestem za słaba i Ty to wiesz. Widocznie nie chcesz mnie na tej pielgrzymce. Ja naprawdę zniosę wszystko, wszystko inne, tylko nie to". Moi rodzice, mój chłopak, już sprawdzali połączenia na trasę, już właściwie kilka razy byłam pewna, że to koniec, wrócę do ciepłego domu, do mojego łóżka, trudno, wpadnę w tą depresję w którą widocznie przeznaczone mi wpaść, widocznie mam tą nerwicę, widocznie? Nie wytrzymywałam tego, że tylko ze mną nie rozmawiał, że powiedział mi, że chyba coś się skończyło i ze nie wie, co z tym robić dalej. Wtedy to było jak koniec świata. Wydawałoby się, najlepszy przyjaciel. Jak się kogoś kocha, to pozwala się odejść ? podobno. Wiele przecierpiałam i przepłakałam, modliłam się o siłę do przyjęcia tak trudnej Bożej woli, modliłam się, aby nie mieć do niego żalu i pozwolić na to odejście? Teraz, gdy nadarzy się okazja, może mu podziękuję ? Ale wcześniej ? chciałam wracać.
Tylko za każdym razem, kiedy pisał mój chłopak albo rodzice, akurat miałam te lepsze chwile i stwierdzałam: "Nie, nie przyjeżdżajcie, poradzę sobie, w końcu czekałam na pielgrzymkę cały rok!". Chwilę po takim telefonie zazwyczaj już żałowałam, że odmówiłam, ale gdzieś na dnie serca zaczynała się tlić nadzieja. Bardzo pomogły mi moje współlokatorki, wspaniałe dziewczyny, które optymizmem, ale i zrozumieniem, swoim świadectwem, były dla mnie umocnieniem. Dogadywałyśmy się świetnie mimo wielu różnic dzielących nas ? zarówno wiekowych, jak i światopoglądowych. Na pewno było im ciężko ze mną, wciąż pochlipującą, dlatego starałam się być dla nich jak najlepsza. Słowo daję, to, co wydawało się niemożliwe w normalnych warunkach, przynajmniej dla mnie ? przejście nad cierpieniem do porządku dziennego i staranie się żyć dalej (ktoś musi rano pierwszy wyjść z namiotu, bo dziewczyny się nie zerwą. Ktoś musi nastawić wodę. Ktoś musi? - a poza tym, trzeba się trzymać w pionie, do licha!) ? stało się możliwe. Mimo tego, że było mi strasznie ciężko, nie załamałam się, co nie było takim rzadkim zjawiskiem jeśli chodzi o inne sytuacje w moim życiu. Zawsze wydawało się, że jestem skłonna do załamań, trwania w dołkach i dołeczkach ? a tu, mimo trwania, coś z tym robiłam. Nie moją siłą. Siłą Boga, który mnie nie opuścił mimo silnego buntu przeciw niemu. To był taki pierwszy krok do zmian.
W niedzielnym czytaniu było czytanie o Eliaszu, który modlił się o śmierć. I, prawdę mówiąc, to był ten najgorszy moment. Fragment z Pisma takie zupełnie adekwatny do mojej sytuacji ? a we mnie wielki bunt i żal, że Bóg odebrał mi coś tak wymodlonego? Bo jeszcze żeby to było coś innego! A ja uważałam, że ta przyjaźń mi się należy. Ona jakby spadła mi z nieba, jak znak od Niego, jak pomoc w najcięższych sytuacjach. Tyle modlitwy, tyle łask!... A tu nagle nic, koniec, zresztą bardzo symboliczny koniec, w lasku pojednania. A potem oczywiście, bardzo długo płynęły ciurkiem, ba, kaskadami jakimiś ? prosto w rękaw Dobrej Kobiety ? i kolejna radość, że to już koniec, że tylko dwa dni? Znowu wydawało mi się, że nie wytrzymam.
Ale po tych najgorszych chwilach nagle zaczęło przybywać sił.
Znalazłam ludzi, z którymi wybrałam się na czuwanie nocne do Częstochowy ? pierwszy raz miałam nocować w murach klasztoru ? Droga krzyżowa, potem koncert, potem śpiewanie, granie i tańczenie na chwałę Pana? - coś cudownego ? a przy tym znowu wokół mnie takie stężenie sympatycznych, uczciwych, radosnych, zdrowo trzepniętych dla Jezusa ludzi, o jakim poza pielgrzymką mogę tylko pomarzyć ? Jasne, że nie wszyscy tacy są ? ale w tym roku miałam to szczęście, że trafiałam głównie na takich. Modlitwa przed cudownym obrazem?
A potem sen. I to było coś najdziwniejszego, nie potrafię tego wytłumaczyć (takie sformułowania zawsze brzmią tak nierealnie - a jednak - przydarzyło mi się to!). Rano wstałam i czułam się, jakby cała złość, smutek, żal, jakby cały strach ze mnie wyparował. Wcześniej bałam się bardzo - jak sobie poradzę, co teraz będzie, co Ty Boże z tym zrobisz - a teraz spokój. Tak, jakby ten nocleg u stóp Matki uzdrowił mnie z tego duchowego cierpienia. Tak jakby podeszła do mnie i powiedziała: ?Ze wszystkim sobie poradzisz, bo wszystko możesz w TYM, który Cię umacnia! Nie jesteś ani znerwicowana, ani zdepresjowana. Już tego nie ma, po prostu ? Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Ufaj. Wszystko może dla Ciebie uczynić mój Syn! Wszystko dla Ciebie uczyni z miłością. Uwolnił Cię, dał Ci nowe życie. Daje Ci siłę, uzdalnia Cię do zniesienia największych cierpień ? dla chwały swojego Imienia!?.
Nie wiem, co jeszcze można dodać ? Może to, że na razie trwam w tym popielgrzymkowym pokoju ducha. On działa ? od wewnątrz. Trudno zmieniać przyzwyczajenia, walczyć ze swoim egoizmem, ale już wiem, że nie muszę zmienić wszystkiego od razu. Pojawiła się cierpliwość i wytrwałość. Spokój. Pewność Jego obecności. Chwała Panu!
Jasna Góra to wspaniałe miejsce emanujące niepowtarzalnym nastrojem, wręcz magią. Miejsce to mimo, że tak odległe było celem corocznych wypraw rodzinnych, które głęboko wyryły się w mojej pamięci. Często obserwowałam z podziwem trudy tych, którzy wędrowali do tronu Najświętszej Panienki nie tal jak ja na wygodnej ławce pociągu i zawsze zastanawiałam się jak im się to udaje, skąd biorą siłę by z uśmiechem i radością przekraczać progi Częstochowskiego Sanktuarium. Zawsze im tej radości zazdrościłam i z zapartym tchem słuchałam pielgrzymkowych wspomnień i przeżyć ludzi, którym dane było uczestniczyć w tym wędrowaniu.
Po raz pierwszy zdecydowałam się na uczestnictwo w pielgrzymce właśnie pod wpływem znajomych. Musiałam sprawdzić sama, czy rzeczywiście panuje tam taki niepowtarzalny klimat łączności z Bogiem i drugim człowiekiem, naszym bratem i siostrą. Stało się to pewnego sierpniowego ranka na trasie XVIII Pieszej Pielgrzymki Podlaskiej na Jasną Górę. Z nadzieją w sercu, że z pomocą Matki Bożej uda mi się pokonać własne słabości i dotrzeć do celu tej drogi, po to, by ofiarować przed Cudownym Obrazem swoje życie, troski, radości, oraz podziękować za wszystkie otrzymane łaski i stanęłam na trasie pielgrzymki. Żadne życiowe doświadczenie nie może równać się z tym, które przeżyłam stając na Jasnej Górze. Zrozumieć je może tylko ten, kto sam tego doświadczył. Ta radość, wręcz euforia, która ogarnia wszystkich wokół powoduje, że zapomina się o trudach, odciskach a w sercu odczuwa się ogromną wdzięczność, miłość i mocną wiarę w Boga i Najświętszą Panienkę.
Pielgrzymka to dla mnie czas wyciszenia, refleksji nad własnym życiem i postępowaniem. Pomocą są modlitwa, Eucharystia, i rozmyślanie, podczas których odnaleźć można sens życia, wskazówki jak można żyć lepiej i pełniej w łączności z Bogiem i z drugim człowiekiem. Dla mnie pielgrzymka stała się czasem zrozumienia wartości modlitwy - szczególnie różańcowej i umocnieniem wiary w Boga. Każdy kto choć raz zdecydował się na uczestniczenie w pielgrzymce, będzie odczuwał nieustanną potrzebę przeżycia tego jeszcze raz, tak jak ja.
Piesza Pielgrzymka Podlaska na Jasna Górę to dla mnie coś o wiele więcej niż rekolekcje w drodze. To jeden z najlepszych etapów na trasie mojego życia, który jest aktywnym zdążaniem do pewnego jasnego celu, do domu Ojca.
Pielgrzymka jest czasem wielu paradoksów, dziwnym zestawienie: wielkiego wysiłku fizycznego i radości z niego płynącej, bolących nóg i pełnego miłości i wdzięczności serca, zmęczenia i uśmiechu, zeschłych od słońca ust i gorąca, modlitwy przez nie wypowiadane. Pielgrzymka to również niesamowite misterium, które każdego dnia rano każe na nowo podejmować trud wędrówki, nakładać na siebie pewne postanowienia i wyrzeczenia, a jednocześnie jest kontynuacją odkrywania i kształtowania siebie. Jest szukaniem na wyznaczonej trasie pielgrzymki tej właściwej, bardzo intymnej drogi prowadzącej do Boga, którą jest tu o wiele łatwiej odkryć.
Czas pielgrzymowania niewątpliwie jest darem?ale i zadaniem. Można tu się zrealizować albo utracić swe szanse. Można tylko `być`, a można `być kimś`, przede wszystkim `kimś` dla siostry i brata. Można zmęczyć się zupełnie bezsensownie, zmarnować ten czas na narzekania o bolących nogach, naderwanych ścięgnach lub licytować ilość bąbli. Można przegadać wszystkie różańce i konferencje lub podjechać samochodem czy autobusem, ale gdy naprawdę zrozumie się sens wysiłku, który pozwala pełniej być to ten trud może okazać się przyjemnością. Zamieni się w przepełniające serce miłości i wdzięczności - dla Boga i każdego człowieka.
Pielgrzymowanie ma sens, dlatego że ma jasno wyznaczony cel - dojście do tronu Jasnogórskiej Pani. Każdy, kto choć raz szedł przez dwa tygodnie do Częstochowy, zna to spojrzenie Matki z Jasnogórskiej Ikony - chyba, że trudno mu było patrzeć przez łzy wzruszenia. Tam czuje się tylko wszechogarniająca radość, pokój i wdzięczność.
16 sierpnia nigdy nie mam wątpliwości, że za rok chcę podjąć ten trud pielgrzymowania z wielką radością.
Czasem trudno to innym wytłumaczyć.
Nie mogę opowiedzieć jednym zdaniem, gdyż odpowiedź nie jest ani jedna ani prosta. Jest myślę, zaproszeniem do wędrówki z Bogiem przez całe życie. Jest dla mnie olbrzymią łaską, którą podejmuje z Jego rąk. Czasem szczególnego przeżywania Bożych prawd, dojrzewania duchowego, odkrywania zakamarków ducha i wypełniania ich Bogiem. Podążanie szlakiem pielgrzymki ku Matce Jasnogórskiej jest wyróżnieniem i olbrzymim szczęściem. Tak się cieszę, że mam zdrowie i siły iść do Naszej Matki.
Każda pielgrzymka ubogaca mnie coraz bardziej. Jest kolejnym krokiem w stronę bardziej świadomego i odpowiedniego bycia katolikiem.
Wspólnota osób modlących się daje mi przeświadczenie, że nie jestem sama, że wokół są ludzie, którzy też pragną Boga, potrzebują mojej pomocy i uczą mnie jak Go dotrzeć w każdym człowieku.
Pielgrzymka jest dla mnie czasem nawrócenia, umocnienia, czasem odnowienia mojej wiary.
Nie zawsze jest łatwo znieść ból fizyczny, jednak ból duchowy jest ciężarem o wiele bardziej wyczerpującym człowieka. Nauczyłam się na Pielgrzymce co znaczy cieszyć się każda nawet najmniejszą radością, dostrzegać we wszystkim Boga, nauczyłam się wychodzić poza siebie, dostrzegać potrzeby innych. Zrozumiałam, że być człowiekiem wierzącym, to przede wszystkim świadczyć życiem, myśleć o Nim na każdym kroku. O wiele głębiej też przeżywam spotkanie z Chrystusem w Eucharystii.
Owoce Pielgrzymki wciąż dojrzewają. Modlę się o to całym sercem, proszę Maryję, abym potrafiła tak jak Ona mówić Bogu `Tak`. Tak jak Maryja zawierzyć i zaufać Mu. Powierzyć swe życie całkowicie w Jego ręce. Może to, że okazuję więcej cierpliwości wobec bliźnich, może to że sięgam częściej po Pismo Święte i korzystam z sakramentu pokuty, może to że każdą chwilę powierzam Bogu, uczę się jak żyć aby nie zmarnować łaski. Może to są właśnie owoce Pieszej Pielgrzymki na Jasna Górę. Ale jedno wiem na pewno, że Matka Boża do której miałam szczęście podążać trzy razy czuwa nade mną, przez Jej ręce spływa na mnie wiele łask, że mogę się zawsze do Niej zwrócić i mnie wysłucha i mam nadzieję, że będę mogła zawsze w swoim życiu zdążać na Jasną Górę i Pani Jasnogórskiej powierzyć całe moje życie.